czwartek, 19 kwietnia 2012

Hurra x 2

W poniedziałek i wtorek byliśmy z Jasiem w szpitalu. W pierwszy dzień pobytu, poza pobraniem Jasiowi krwi do badań, nic specjalnego się nie działo, jednak pobyt w USD jest zawsze dla mnie takim silnym przeżyciem, że stresowałam się nim na kilka dni w przód. Podczas wizyty w Prokocimiu mieszają się różne przykre obrazy: wspomnienia z wcześniejszych pobytów, organizacja mleczno-laktatorowa, komunikacja z często bardzo niemiłymi pielęgniarkami, małe przestrzenie, spanie na krześle, toalety kilka pięter niżej, dużo ludzi, wiele bardzo ciężko chorych dzieci, które płaczą i straszą swym płaczem inne dzieci, które zaczynają wtedy płakać i następuje efekt domino, stres związany z cierpieniem Jasia podczas zabiegów medycznych oraz nerwowe oczekiwanie na wyniki. Tak było również tym razem. Zostaliśmy w szpitalu na noc, ponieważ we wtorek z samego rana Jasiek miał robiony rezonans magnetyczny głowy (z powodu powiększonej ilości płynu mózgowo-rdzeniowego, która została wykryta na USG). Jaś musiał być na czczo, więc ostatni posiłek zjadł o 2 w nocy. O 8:30 pobiegliśmy (dosłownie!) na rezonans. Pani z rezonansu zadzwoniła o 8:29, że mamy natychmiast się pojawić u nich na oddziale, a ten oddział znajduje się jakieś 5 minut drogi z oddziału immunologicznego. Pielęgniarka odpięła Jasia od kroplówki, a ja zdążyłam jedynie przebrać Jasiowi pieluchę i ubranko na na takie, które nie zawiera w sobie metalowych elementów, i pognaliśmy na rezonans. Na miejscu okazało się, że nie mamy skierowania na badanie. Na nasze miejsce wszedł więc chłopiec, który miał mieć robione badanie po Jasiu, pielęgniarka pobiegła na oddział w poszukiwaniu zaginionego skierowania, a ja zostałam z wygłodniałym stworem i sympatyczną rejestratorką, która uprzejmie poinformowała mnie, że jeśli do 30 minut nie znajdzie się to skierowanie, to Jasiowi przepadnie termin, a następny będzie pod koniec czerwca (jupii).
c.d.n.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz