czwartek, 30 maja 2013

Z cyklu "Bliskie spotkania z..."

Do naszej okazałej kolekcji wypisów ze szpitala dołączył kolejny egzemplarz - takiego jeszcze nie mieliśmy! To nasz pierwszy wypis z sądeckiego Szpitala Specjalistycznego im. J. Śniadeckiego i pierwszy z  tak trywialnym rozpoznaniem jak otwarta rana powłok głowy S1.0.
Jak już się u nas utarło, nie mogło obyć się bez błędu w papierach - w wywiadzie rzekomo stwierdzono, że dziecko uderzyło głową o szafkę, a tak naprawdę uderzyło o ławkę (choć Jan utrzymuje cały czas, że to ławka uderzyła w niego, gdy nieświadom zagrożenia się schylał z dużym przyśpieszeniem w bliżej nieokreślonym celu). Tak czy siak, bliskie spotkanie z metalową częścią ławki nastąpiło, czoło zostało rozcięte, a rana, niewielka ale głęboka, wskazywała na konieczność interwencji chirurgicznej. Na szczęście w samą porę pojawiły się u nas dobre duszki z samochodem i zawiozły nas na SOR, gdzie Jaś został przyjęty w ekspresowym tempie (oczywiście wrzeszczał jak oszalały i chyba wszyscy mieli nas dość, dlatego nas przepuścili poza kolejnością - musicie skorzystać z tej metody, gdy będziecie stać w kilkumetrowym ogonku na poczcie albo w urzędzie - działa!). W gabinecie chirurgicznym okazało się, że nie trzeba było Jasiowi zakładać szwów, a jedynie specjalny plaster zamykający ranę (tzw. strip). W niedzielę mamy stripa odkleić.
Janek ze stripem wygląda jak żołnierz po powrocie z wojenki, zaliczył +10 punktów do męstwa i wzbudza powszechne zainteresowanie przechodniów. Jedynym minusem całej sytuacji jest to, że musimy zakrywać przed Jasiem lustra, bo jak widzi to białe dziadostwo na czole, to od razu narzeka i chce się tego pozbyć.
Tak to chyba jest mieć syna. Muszę zacząć się przyzwyczajać.



Wojowniczy Żółw Ninja z dumą prezentuje swoją ranę.

Rozmowa Jasia z dziewczyną za 15 lat:
- Pytasz skąd ta blizna na czole? Aaach, stare dzieje.
Kiedyś musiałem uratować świat przed  szaloną, krwiożerczą ławką.
Niestety Janku, na bliznę z tego wypadku nie poderwiesz żadnej dziewczyny,
bo żadnej blizny mieć nie będziesz! 

wtorek, 28 maja 2013

Chińscy przodkowie Jana i minisłownik wyrazów bardzojasiowych

Od kilku miesięcy Janek potrafi powiedzieć, jak ma na imię. Forma bez jakichkolwiek zdrobnień - czyli Jan - okazała się dla Jasia wersją najwygodniejszą do wymówienia. W konsekwencji wszystkie inne formy zostały praktycznie wyparte, a większość domowników zwraca się do niego jak do lokaja. Z niewiadomych przyczyn do swojego imienia Jan zaczął dodawać wyrażenie tin tan, co brzmi jak nazwa jakiejś pradawnej, chińskiej dynastii cesarskiej. Teraz doszło do tego, że nasz Maluszek na pytanie, jak się nazywa, odpowiada (ku uciesze osób go o to pytających): Yan Tin-Tan z Chin. Pranie mózgu od najmłodszych lat.

W Nowym Sączu Yan Tin-Tan otworzył nawet sklep
 i firmuje go swoim imieniem!
Oprócz umiejętności przedstawienia się, Janek znacznie poszerzył swój zasób słów. Większość wyrazów, które usłyszy, od razu powtarza jak papuga, niekoniecznie poprawnie, co czasem prowadzi do nieporozumień. Bo co zrobić, gdy Jan, usłyszawszy np. słowo autobus, po kilku dniach, bez kontekstu, powtarza ciągle: a-o-o i błagalnie szuka zrozumienia w naszych oczach i chce usłyszeć poprawną wersję swojego wymamrotanego autobusu? Tak było też z wyrazem pandaaa, który Jaś powtarzał przez kilka dni i nikt nie wiedział, o co mu chodzi. W końcu szczęśliwym trafem podczas czytania książki zauważył biedronkę, wskazał ją paluchem i wytłumaczył niewyedukowanej mamie, że to właśnie jest pandaaa. No przecież. Pandaaa jako żywo.
Nie będę tu wypisywać słów, które Jaś wymawia perfekcyjnie, bo choć robi to zachwycająco, to jednak ciekawsze są te nieoczywiste i zabawne stworki, które są w stanie zrozumieć tylko najbliźsi:

Jama - nie ma
Bija - Mirka
Rumba - Roman
Bubu - Boguś
Tenten - Kordian
Tatiti - kamyki
Je-he-ha - jeszcze raz
Hanke - słonko
Dzindzin - dziwne
Inde - inne
I mój hit - botwinka, czyli po jasiowemu - bandita.
Tatanka - kolanka
Pandziańcia - pomarańcza
Joda - woda
Joiwe - możliwe
Chinka - szynka
Tajada - czekolada

czwartek, 16 maja 2013

Protest

Wiem, co chcecie powiedzieć...

Założę się, że chcecie sobie narzeknąć na moją mamę...

... która tak rzadko dzieli się tutaj zdjęciami mojego uroczego oblicza.

Mnie też się to ociąganie nie podoba.

I to bardzo.

Dlatego ogłaszam protest. 

Nie będę grzecznie i słodko pozował do zdjęć!

 Koniec z tym dopóki wpisów na blogu nie będzie tyle, ile tych kamieni!

Bo na razie da się je policzyć na palcach jednej ręki.

Ta sytuacja jest wysoce niesatysfakcjonująca...

... żeby nie powiedzieć: beznadziejna!

Jak już mówiłem - zacząłem protest.

Od dziś, do momentu, w którym częstotliwość pojawiania się wpisów nie wzrośnie...

... będę pozował właśnie z taką skwaszoną miną!

Tak więc takiego mnie zapamiętajcie, bo od dziś...

... będę występował pod kryptonimem Jan Skwaszony.

Mam nadzieję, że mama nie uzna tej minki za słodką i rozkoszną...

... wtedy cały mój chytry plan spełzłby na niczym!

Trzymajcie kciuki, żeby się udało!


czwartek, 2 maja 2013

Wycieczka

W Jasia żyłach płynie w 1/2 mieszanka wód mineralnych: Muszynianki i Piwniczanki. Niedawno Janek przybył do jednego ze swych źródeł - Muszyny, odwiedził Prababcię i przy okazji miał możliwość nacieszyć oczy górskimi widokami.

Jak to nie będziemy się kąpać?

I po co tata rzuca te kamienie do wody?

I skąd się tu wzięła ta wielka wanna zwana Popradem?

Tyle pytań w mojej głowie...

Szkoda, że nie potrafię jeszcze ich zadać...

Ale nic nie szkodzi. Nie muszę znać odpowiedzi na wszystkie pytania.

Ten dreszczyk emocji związany z nieodkrytą tajemnicą jest całkiem przyjemny!

Mamo, ja nie chcę jeszcze wracać.

Tu jest tyle ciekawych rzeczy do zobaczenia i zrobienia.

Chodźmy tam! I tam! I wszędzie chodźmy!

Przecież muszę dokładnie zbadać miejsce, z którego się wywodzi jedna czwarta mnie!