Już jesteśmy po wizycie u laryngologa. Właściwie niczego się nie dowiedzieliśmy, poza tym, że Jaś jest bardzo kochanym i ślicznym dzieckiem i że jego uszy nie są zapchane woskowiną. Warto było organizować tę wyprawę do szpitala, synchronizować Jasia karmienie, odciąganie pokarmu, Maćka pracę, Jasiowe spanie i jeszcze na dodatek zapłacić 100 zł! A właściwie 103 zł, bo to Krakówek właśnie i strefa z parkomatami rozciąga się kilometry od rynku. Było to co najmniej jak nasza niedawna wizyta domowa pediatry, którego wezwałam, bo Jasiowi wrastał pazur u nogi. Pan doktor stwierdził, że powinnam była wezwać pedikiurzystkę, a nie jego. Wracając do laryngologa: Jaś był cały oniemiały na widok dosłownie wszystkiego - od podwórka, zimnego powietrza, samochodu i zmieniających się szybko obrazków za oknem począwszy, na twarzy obcych ludzi, obcych miejscach, głosach i zapachach skończywszy. Miał oczy wielkości pięciozłotówek i cały czas otwarte usta. Pan laryngolog dr Olaf był bardzo miły i dał nam namiary na miejsca, w których możemy porządnie zbadać Jasiowi słuch. Mimo naszego rozczarowania brakiem sprzętu medycznego u Bonifratrów wspominamy tę wizytę bardzo pozytywnie. Dr Olaf się zaoferował, że skomentuje Jasiowe wyniki badań i zadecyduje co dalej, jeśli coś by wyszło nie tak. Możemy do niego wpaść do szpitala o każdej porze i już bez Janka.
Dzisiaj mieliśmy kolejną wizytę Pani Doroty. Jak zawsze była ona zachwycona postępami Jasia, który ładnie leży na boczku, podnosi wyprostowane ręce do zabawki i coraz częściej się do niej uśmiecha. Nawet przez chwilkę utrzymał główkę leżąc na brzuchu! Co prawda czeka nas jeszcze dużo pracy, ale jak są efekty, to aż chce się starać. Pani Dorota jest tak wspaniałą i ciepłą osobą, cieszyła się z Jasia postępów chyba bardziej niż my! Naprawdę ją podziwiam i jestem taka szczęśliwa, że trafiliśmy akurat na nią, bo nie dość, że jest wspaniałym specjalistą, to jeszcze jest cudownym człowiekiem.
|
Babusie! Szykujcie buziaki, bo mam nadzieję, że będziecie mogły mnie wkrótce porządnie wycałować! |
A jutro czeka nas wizyta w, jak to ciocia Ania się przejęzyczyła, Oświęcimiu (czyt. Prokocimiu). Dla Jasia to synonim męczarni, więc chyba coś z Oświęcimia ten Prokocim ma. Oczywiście gdyby nie ten szpital, to Jasia by z nami tu nie było, więc trzeba mu być wdzięcznym bo wsze czasy, ale co się nasz maluszek tam wycierpiał, to jego. I do dziś musi borykać się z konsekwencjami wbijania wenflonów, pobierania krwi, biopsji, rentgenów i innych USG. Mam nadzieję, że ta wizyta w szpitalu będzie w jakimś sensie przełomowa i że wreszcie będziemy mogli się zobaczyć z najbliższymi!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz