Zatroszczył się tam o nas prze-prze-przemiły personel.
Opowiem wszystko w dynamicznej relacji minuta po minucie:
9:00 - parkujemy przy szpitalu, oczywiście w strefie płatnej, no ale to standard, nie ma jak zarabianie na rodzicach dzieci chorych na raka itp.
9:15 - jesteśmy w budynku szpitala i rozglądamy się za pracownią scyntygraficzną.
9:25 - karmimy Jasia mlekiem.
9:30 - udajemy się do poczekalni w pracowni scyntygrafii.
9:45 - zostajemy przyjęci przez Panią Doktor, która zbiera wywiad, przekopuje się przez tysiąc pięćset sto dziewięćset Jasiowych wypisów i wyników dotychczasowych badań. Uwaga: sekretarka kseruje interesujące Panią Dr wypisy! Nie musimy latać po szpitalu i szukać ksera!
10:00 - najmilsza pielęgniarka świata zaprasza nas do gabinetu zabiegowego celem założenia wenflonu.
10:02 - sadzamy Jasia na kolanach mamy, jednak Jaś ma tyle nadludzkiej siły, że mama nie jest w stanie go utrzymać, więc Jaś ląduje na kolanach taty. Wrzask, wywijanie się z rąk, patrzenie błagalnym wzrokiem na mamę i tatę, zdające się mówić "pomóżcie". Koszmar. I to wszystko zanim pielęgniarka go dotknie. Pielęgniarka wymawia słowa, które są zapewne znienawidzone przez wszystkie dzieci: ciocia sobie tylko poogląda, po czym szuka u Jasia jakiejś przyzwoitej żyły do wkłucia.
10:09 - pierwsza nieudana próba wbicia wenflonu za nami.
10:14 - druga nieudana próba wbicia wenflonu za nami.
10:15 - pielęgniarka nie zamierza męczyć dalej Jasia i dzwoni po najbardziej doświadczone pielęgniarki z OIOMu i SORu.
10:20 - przychodzi do nas Pani Kasia i zaprasza nas do siebie na Szpitalny Oddział Ratunkowy, gdzie jest bardziej profesjonalny pokój zabiegowy.
10:30 - meldujemy się na SORze. Megasympatyczne i profesjonalne Pani Kasia (dwumetrowa, dwustukilowa śląska herszt baba z fryzurą na (czerwoną) zapałkę i jednym zębęm) oraz Pani Gosia (prześliczna drobna blondynka, wyglądająca jak prezenterka TV albo stewardessa) kładą Jasia na łożu tortur i podejmują trzy próby wkłucia się, oczywiście poprzedzone ulubionym ciocia sobie tylko poogląda.
10:34 - pierwsza nieudana próba wbicia wenflonu za nami.
10:40 - druga nieudana próba wbicia wenflonu za nami.
10:43 - za trzecim razem się udaje. Po wygoleniu części włosów wenflon zostaje zainstalowany w Jaśkowej głowie.
Nie mam nic przeciwko ekstrawaganckim fryzurom, ale żeby od razu robić ze mnie Rejtana? |
Cały czas towarzyszy nam akompaniament Jasia w postaci przeraźliwego krzyku. Pielęgniarki całe roztrzęsione, ręce im się ślizgają, a tu trzeba bardzo pewnie trzymać i nie pozwolić Jasiowi a najmniejszy ruch. Jaś z trudem łapie oddech, cały czas próbuje się oswobodzić, jednak trzymany jest przez dwie pielęgniarki, sanitariusza, mamę i tatę, więc nie ma możliwości poruszenia się. Tata dzielnie trzyma Jasia rękę i nogę, o mało nie przypłacając tego złamaniem własnej ręki, bo siostra Kasia nachyla się nad Jasiem i tym samym wygina rękę taty, opierając swe dwustukilowe jestestwo o jego łokieć. Tata w milczeniu znosi miażdżenie kończyny, bo nie wypada robić z siebie ofiary i zwracać na siebie uwagę w sytuacji, gdy dziecko cierpi i wszyscy są skupieni i skoncentrowani na wbiciu wenflonu.
10:45 - po przyklejeniu tysiącem i jednym plastrem wenflonu do Jasia główki następuje finalne sprawdzenie czy wenflon działa. Nie działa. Zapada decyzja o odpuszczeniu na jakieś pół godziny, żeby Jaś odpoczął, bo jest w okropnym stanie, rozhisteryzowany, cały mokry od łez i potu, z trudem łapie oddech.
10:55 - jesteśmy z powrotem w pracowni scyntygrafii, gdzie udostępniają nam pokój, żeby Jaś mógł w ciszy uspokoić się i zdrzemnąć. Jak tylko przestaje płakać, zaczyna od nowa. Jest taki rozżalony, przerażony, nam pękają serca i mamy świadomość, że to jeszcze nie koniec męczarni. Jaś w końcu zasypia.
11:00 - pytamy pielęgniarkę co będzie, jeśli nie uda się wbić wenflonu. Odpowiada, że nie zrobimy wtedy badania. No super. Cała wyprawa i cierpienie na marne plus zero wiedzy na temat procesów toczących się w Jasia kręgosłupie.
11:40 - wzywają nas na SOR. Idziemy ze śpiącym jeszcze Jasiem. Docieramy do sali tortur, kładziemy go na stole, siostra Kasia podejmuje dwie próby wkłucia się. Najpierw oczywiście ciocia sobie tylko poogląda, co u Jasia powoduje nagłą pobudkę i zrozumiały sprzeciw. Wrzask, wicie się, próby ucieczki, błagalne spojrzenie. Próby założenia wenflonu nie kończą się sukcesem.
11:50 - pielęgniarka idzie na OIOM po anestezjologa. Pan Doktor przychodzi, prosi, by Jasia trzymał tata w pozycji siedzącej. Tak też się dzieje. Pan Doktor najpierw sobie Jasia ogląda, ale już o tym nie informuje, no i nie nazywa siebie wujkiem.
11:55 - pierwsza nieudana próba wbicia wenflonu za nami.
12:00 - druga nieudana próba wbicia wenflonu za nami.
12:03 - UDAŁO SIĘ!!! Pan Doktor wbił się w prawy nadgarstek. Uff!
12:08 - wracamy na izbę przyjęć pracowni scyntygraficznej. Pielęgniarka prowadzi nas na "oddział zamknięty", skąd nie można wyjść bez pozwolenia. Podaje Jasiowi izotop, wyciąga wenflon i zaprasza nas do przytulnego pokoiku, gdzie mamy czekać do 14:30 na badanie. Dostajemy nawet kocyk na wypadek, gdyby Jasiowi było chłodno (hello? Czy naprawdę jesteśmy w szpitalu a nie w ***** hotelu?).
12:10 - bawimy się z Jasiem zabawkami, nosimy go i śpiewamy mu.
13:30 - Jaś jest już znudzony zabawkami, byciem noszonym i naszymi śpiewami. Jest bardzo głodny i śpiący. Niestety nie możemy go nakarmić i utulić do snu, bo marzy nam się, żeby spał podczas scyntygrafii, od której dzieli nas aż godzina! Twardo nie pozwalamy Jasiowi spać.
13:40 - pielęgniarka przynosi w strzykawce syropek uspokajający dla Jasia. Próbujemy go podać Jasiowi. Nie jest łatwo, bo syrop jest gorzki, a Jaś ma uraz do strzykawek, syrop po części ląduje na podłodze, ale w końcu udaje się i Jaś wypija specyfik. Oczka mu się kleją, ale nie z nami te numery - tańce, hulanki, swawole - wszystko, byle Jasiek wytrzymał jak najdłużej bez snu.
14:15 - Jaś już jest na granicy wyczerpania, więc podajemy mu mleko i nareszcie bidulek może zasnąć. Oczywiście odpływa w rajską dziedzinę ułudy w jakieś 0,5 sekundy - jest autentycznie padnięty.
14:25 - pielęgniarka woła nas do pokoju z tomografem i gammakamerą. Schodzi się pięć pielęgniarek, które będą Jasia trzymać w unieruchomionej pozycji, jeżeli ten się obudzi. Podczas badania nie można się ruszać. Badanie ma trwać 12 minut. Urządzenie z gammakamerą huczy, jednak Jasia to nie budzi. Mama kładzie go jak najdelikatniej potrafi na aparacie, trzyma mu nóżki (mają być wyprostowane). Tata trzyma Jasia głowę i ręce. Pielęgniarki trzymają za Jasia kciuki, wychodzą z pomieszczenia i przez szybkę obserwują badanie. Każda sekunda ciągnie się niemiłosiernie, mama z tatą modlą się, żeby Jaś się nie obudził. Zawsze śpi powyginany w esy-floresy, a teraz leży na baczność - i mu to nie przeszkadza. Obserwujemy na ekranie Jasia kości, nagle coś wielkiego zaczyna świecić. Cóż to może być? Ach, to pieluszka! Jaś wysikał izotop i cała przestrzeń między nogami świeci! Rodzice Jasia zastanawiają się, czy Jaś zaserwuje im i sobie hollywoodzki happy end, czy pójdzie w stronę przygnębiającego kina europejskiego i obudzi się zanim skończy się badanie. Jaś wybiera happy end! Badanie dobiega końca, wszyscy się cieszą i oddychają z ulgą. Przewijamy Jasia, wyrzucamy radioaktywną pieluszkę do specjalnego kontenera i żegnamy się z miłym personelem Chorzowskiego Centrum Pediatrii i Onkologii. W samochodzie Jaś się budzi. Uff. Po wszystkim. Koniec koszmaru. Wracamy do domu. Wyniki badania będą we wtorek wieczorem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz